Działa czy nie działa? Potrzebne czy nie potrzebne.
Cofnijmy sie do przeszłości. Jest rok 2013 marzec. Dowiedziałam sie że całkiem niedaleko mnie przyjmuje pedagog który prowadzi terapię dzieci z autyzmem metodą behawioralną. Liznęłam już w tym czasie co nie co o tym temacie. W internecie pisali że ABA to stara metoda pracy, bardzo restrykcyjna, a dzieci wychowane w ten sposób zachowują się jak pieski bądz robociki, bo reagują tylko na nagrody. Szczerze? Nie tego chciałam dla swojego dziecka. Tak bardzo chciałam wtedy żeby sam chciał ćwiczyć, żeby nie trzeba było go zmuszać, żeby nie płakał gdy widział kolejną układankę.
Jednak nie miałam wyjścia, bliskość terapii, możliwość chodzenia gdziekolwiek z dzieckiem gdy nie miało się pojęcia o postepowaniu z autyzmem była zbyt wielka. Postanowiłam spróbować i przekonać się samemu, jak to własciwie jest.
Moje pierwsze spotkanie z pania pedagog było z duszą na ramieniu. Miłosz miał wpierw pep-r diagnozę funkcjonalną, żeby było wiadomo jak duże są opóznienia w rozwoju. Żeby było wiadomo z czym walczyć.
Diagnoza nawet nie przebiegała tak żle, choć byłam dość mocno zaniepokojona stanem samego gabinetu. Bardzo kiepsko wyposażonego. W sumie nie było za bardzo na czym ćwiczyć. A stawka za godzinę dość słona. Nie zrażałam się jednak bo miałam nadzieję na pomoc dla mojego dziecka. Po diagnozie która wypadła bardzo źle przystapiliśmy do ćwiczeń. I tu zaczął się horror. Pani z mety wystawiła taimer i "ćwiczyła" z dzieckiem naśladownictwo.; Wyglądało to jednak bardziej na znęcanie się a nie na terapię. Miłosz krzyczał i płakał, broniąc sie jak mógł. Nie akceptował żadnej nagrody a pani nie potrafiła go tez do niczego przekonać. W końcu chyba w akcie rozpaczy zaczęła mu puszczać KNILLA na którego Miłosz reagował jeszcze gorzej. Zamiast godzine ćwiczeń wychodziliśmy po pół godzinie płacąc jednak za całą godzinę. W końcu powiedziałam dość i nigdy więcej. Zraziłam się do ABA. Każdemu odradzałam tę metodę. Nie wiedziałam wtedy że po prostu trafiliśmy na złą osobę która nie miała zielonego pojecia co to terapia behawioralna a tym bardziej praca z dzieckiem z autyzmem. Współczuje każdemu dziecku które do niej trafiło. To przez takie osoby terapia ABA ma złe PR. I nie dziwię się przez takie praktyki niektóre dzieci po prostu jeszcze gorzej funkcjonowały.
Rok 2014. Kwiecień. Dostaję kontakt do gabinetu Sukurs w Iławie, prywatnego. Żeby zrobić pep-r Miłoszowi. Umawiam się. W międzyczasie dowiaduje się że pani pedagog prowadzi terapię dzieci z autyzmem. Podczas badania dowiaduję się że ABA. Oczywiście natychmiast powracają złe wspomienia. Moje emocje gasną. Widzę jednak współpracę Miłosza z panią Kasią podczas badania i wprost niewierzę w to co widzę. Jak potrafiła dotrzeć do niego. Ile dobrego z niego wyciągnąć. Niesmiało podpytuje o terapię i mówię o swoich złych doświadczeniach. Wstępnie umawiamy się na spotkanie.
Pierwsza wizyta nie była udana. Powróciły do mnie wszystkie złe wspomienia. Cała godzina przepłakana, przekrzyczana, bo Miłosz nagle stwierdził że nie usiądze przy stoliku w sposób aprobowany przez terapeutkę a więc nogami w dół. Pani Kasia cały czas uspokoja, że musi to zrobić, bo to próba sił, że jesli zrozumie że nie on tu rządzi reszta będzie łatwiejsza. Jakie było moje zaskoczenie, gdy już po godzinie siedział spokojnie i ćwiczył. Nastepna zajęcia upływały już dużo spokojniej. Pani Kasia ma tyle najrózniejszych zabawek terapeutycznych że starczyłoby na 3 gabinety. Miłosz był, jest łakomy wiedzy. Jest pełen chęci do pracy, tylko trzeba go odpowiednio wzmacniać. A już pani Kasia wie co Miłoszki lubią najbardziej ;) W kąciku zawsze przygotowany jest pociąg za który Miłosz zrobi absolutnie wszystko. I tak niedługo wybije rocznica gdy spotykamy się na terapii ABA z panią Kasią. Postępy które zrobił w ciągu tego roku są niesamowite. Miłosz ma 5,5 r. Powolutku przymierzamy się do nauki pisania. Trzeba dodać ze w ciagu tego roku bardzo często opuszczał zajęcia. I mimo ujawnionej padaczki i burzy w jego głowie pamięć ma niesamowitą. Nic nie zapomina nie cofa się, powolutku i cały czas idzie do przodu. Jej także zawdzięczamy komunikację PECS. To ona doprowadziła do tego że zaczał się komunikowac poprzez obrazki.
Dlaczego wróciłam do przeszłości i omówiłam cały ten temat. Miłosz bardzo niechętnie nasladuje. Jest też duzy problem z kontaktem wzrokowym. To wszystko powoduje że mowa nie rozwija się. Jakis czas temu umówiłam się z pania Kasią że w domu zrobię tablice punktów, pochowam pociągi i spróbuje z nim ćwiczyć za nagrodę. Bałam się jak jasny gwint. Ale Miłosz jest mądry. Szybko sczaił o co chodzi.
Dziś przyniósł sam krzesła, poprzekładał punkty na prawą stronę, i poprosił o mozliwość ćwiczeń, bo chce nazbierać punkty żeby dostać pociąg. Łzy w oczach mam do teraz. Miłosz powtórzy każdy gest byle zdobyć punkt. Czy można nazwać to aportowaniem? Nie wydaje mi się, to jest po prostu motywacja. Czy zdrowe dziecko nie potrzebuje motywacji aby zrobić coś lepiej, szczególnie jeśli nie bardzo lubi cos robić? Każdy z nas chcąc nie chcąc często stosuje metody behawiorane obiecując nagrodę w zamian za coś.
Dziecko z autyzmem takiej zachęty potrzebuje po prostu częsciej. I tak jak powtarza nasza pani Kasia, dzieci z autyzmem chcą ćwiczyć, uczyć się, tylko nie wiedzą jak i trzeba im pokazać drogę. Tę drogę znalazłam w gabinecie u naszej terapeutki. Zawsze mogę do niej zadzwonić i doradzić się. Powiem szczerze że gdyby nie była to prywatna terapia, jeżdziłabym tam codziennie. Miłosz mógłby osiagnąc tak wiele i jeszcze więcej. Ma możliwości, inteligencję. Potrzebuje tylko swoistego drogowskazu.
I taka jest odpowiedź na zadane w temacie pytanie. Działa czy nie działa. Działa. Tylko trzeba trafić na odpowiedniego człowieka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz