Aniołowie

sobota, 8 lutego 2014

Ku końcowi

Serdecznie dość mam już ferii, tym bardziej że choruję od poniedziałku a choroby końca nie widać. Miłoszowi daje się we znaki, brak dyscypliny i terapii. Z nudów już nie wie co robić, a ja ledwo żywa, zamiast leżeć w ciepłym łozeczku wygrzewać choróbsko wymyślam jak tu mu uprzyjemnić przerwę od szkoły. Uwielbia jak go ciągne na kocu, za to jest w stanie nawet gest koc w migowym pokazać, a nawet mama powiedzieć :D A ja i owszem mogę go ciągać ale nie w tym stanie.
A ponieważ dziś pogoda była piękna łyknęłam garść prochów i wyszłam z nimi do polo i na spacer. Miłosz od razu odżył, co prawda bał się z początku że wyjście z domu oznacza wyjście do przedszkola, ale gdy minęliśmy to niebezpieczne miejsce, pognał przed siebie niczym wiatr. W przeciwieństwie do mnie, zdechlaka. Przed wyjsciem uprzedziłam najstarszego ze ma za nim biegać w polo i go pilnować. A tu niespodzianka, zakupy bezstresowe, dziecko się rozsiadło w koszu i liczyło zakupy ;) Wycmokało soczek ze słomką a po zakończeniu zakupów grzecznie stało i pilnowało kosza. 
Potem przeszliśmy na dział zabawek, i następne zaskoczenie bo mimo iż autka mu się podobały po moim sprzeciwie zakupu, grzecznie się oddalił. Żeby nie było tak dobrze przed polo rzut na glebę na środku wjazdu dla samochodów. Ani myslał iść w stronę domu. W końcu zwabiony wizją następnego sklepu z zabawkami, ruszył razem z nami. Za tydzien Mati ma urodziny a ponieważ dostał pieniązka od cioci chrzestnej zaszliśmy razem do sklepu z zabawami. Nooo tam to Milosz lubi chodzić. Oboje wybrali sobie po autobusie (Mati kochany juz wie ze jak wybierze coś innego niż Miłosz to będzie wojna). Od nas i tak juz ma grę na pc obiecaną. Z wielką miłościa pod pachą (autobusem, to druga rzecz po pociągach) ruszył, oczywiście nie do domu. Skręcił w sobie tylko znaną drogę. Co spotkało się z wielkim jękiem straszaków. Więc oni ruszyli do domu a ja z Miłoszem na spacer. W końcu i tak długo siedział w nim przez moją chorobę. PO następnym kilometrze, aptece, ukochanych światełkach wrócił łaskawie do domu. 
A pogoda dziś była piekna, prawie wiosenna.
Komunikacja Miłosza nabiera rozpędu. Wiemy juz praktycznie dokładnie co Miłosz chciałby aktualnie jeść. A jeść lubi, ciagle by coś mielił w buzi. Umie pokazac gestem chleb, bułka - poparte słowem buka, banan, chrupki poparte słowem kuki, słodkie co oznacza wszelkiem słodycze których jada bardzo malutko, to w zasadzie wszystko co jada wiec mamy uproszczony zasób gestów. Potrafi równiez zakomunikować co chce robić, pokazuje gestami tablet, komputer, pociąg, autko, na tor mówi trrrrrrr, na traktor pyrrrrrr. Dziś mnie w sklepie zadziwił bo chwycił traktorek i mówi pyrrrrrrr, na autobus tsssss, ha niezły alfabet co nie. Ale ciocia po tygodniu pobytu u nas juz wiedziała dokładnie co MIłosz mówi :) Bardzo skutecznie też mówi eeee co znaczy nie!! Potrafi też gest karetka, policja, czerwony, zielony, niebieski. No i pieknie mówi słowo ILE, nie wiedziec czemu. Powolutku dogadujemy sie coraz lepiej, choć jeszcze dłuuuga droga przed nami. Ale i tak jest mega dumna z tych postępów.
Przed nami poniedziałek, i pierwszy dzien w pkolu, strach się bać. Wezmę ja lepiej spodnie na przebranie, bo pewnie rzut na glebę bedzie niejeden

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz