Przez wiele lat nie odważyliśmy się z Miłoszem iść do świątyni. Jego niecierpliwość agresja spowodowały u nas lęk że nie ma szansy na to że wysiedzi spokojnie całą godzine. Ostatnie wydarzenia które się działy spowodowały iż w końcu podjęliśmy próbę zabrania Miłosza do kościoła. Wyelegantowany ruszył dziarsko bez słowa sprzeciwu. Chciałam usiąść z nim na ławce przed kościołem, jednak ku mojemu zdziwieniu Miłosz chciał koniecznie wejść do tej ogromnej świątyni. Ruszył w kierunku ołtarza więc zgrabnie go powstrzymałam, niestety nie było ławek przed. Nieco się zdenerwował, lecz w tym momencie zabrzmiały organy. Wszyscy wstali..więc Miłosz widząc pustą ławeczkę hops usiadł. Oczarowany róznymi dzwiękami dochodzącymi z kościoła siedział grzecznie i słuchał, słuchał, słuchał..Pod koniec mszy jakieś dziecko zaczęło głośno płakać, zdziwiony spojrzał na mnie. Pokazałam mu gestem, że dziecko płacze..Miłosz powtórzył gest, zadowolony. I tak do końca mszy siedział sobie grzeczniutko. No i jaki z tego morał? Rodzice, czasem nie doceniacie swoich dzieci ;)
Miłosz ostatnio bardzo wygrzeczniał. Może sprawiają to leki przeciwpadaczkowe, a może on sam nieco dorósł do pewnych sytuacji. Jedno jest pewne, żyję nadzieją że już tak zostanie.
Jeszcze tydzień odraczamy przedszkole. Jego mały nadwątlony organizm musi jeszcze wypocząć, będziemy dochodzić jedynie na WWR.
Uściski dla Was:):)
OdpowiedzUsuń